niedziela, 14 grudnia 2014

Zmagania



  Te grudniowe,bezśnieżne dni,ostatnio mało gnuśne i wietrzne niosą ze sobą nutę dezorientacji i zagubienia. Wyczerpały nas długie minuty i godziny spędzone nad łóżkiem synka w nadziei na zmianę. Za oknem groźny wiatr napawał wszystkich lękiem,na zegarze wybijała godzina zero,a my karkołomnie,dzień po dniu zwalczaliśmy wirusa,który doprowadzał naprzemiennie nasze ciała jednym razem do wrzenia,drugim natomiast do zimnych dreszczy. Spętana bólem i gorączką dochodzącą niemalże do 40 stopni,zaniemogłam,stając się tym samym biernym obserwatorem wydarzeń. Przez kilka dni poranki tak szybko zmieniały się w popołudnia,a popołudnia w noc,aż przychodził następny dzień i zaczynał całą tą wyliczankę od początku. Liczby na tarczy zegara,litery z mozołem czytanej w tym okresie książki czy słowa w muzyce zlewały się w jedno. Były mętne jak kałuża po brudnym deszczu. Moje ciało w końcu osiągnęło homeostazę. Nastała dla nas wszystkich chwila oddechu,refleksji nad jutrem. Znów mam wrażenie jakby czas się kurczył, zawęził swoją miarę i cicho drwił z nas. Gdzieś na swojej granicy zamazuje historie ludzi. Czasem niesie im ukojenie,czasem ból. Patrzymy na to nie będąc obojętni,a nasze oczy są pełne wiary. Bez niej przecież nic nie miałoby sensu.






1 komentarz: