Choruję na jesień, zupełnie jak
pacjent obłożnie chory, który nie ma siły wstać z łóżka. W moim ciele
stwierdzam podwyższone dawki melatoniny,uniemożliwiające mi normalne
funkcjonowanie. Nawet duże ilości kofeiny nic tu nie poradzą. Nie ufam pogodzie,a
te ciężkie, szare chmury, przez które nie mogę dostrzec światła, ciągle
podejrzewam o deszcz. Wiem, że jest to zapowiedź czegoś nieuniknionego. Rozpaczliwie
potrzebuję ciepła, zamiast niego październikowy chłód wwierca się w moje ciało,
siejąc niepokój i marazm. Zimny wiatr porankiem bezlitośnie smaga
policzki, aż chciałoby się uciec, choć nie wiadomo nawet dokąd. Już się nie łudzę,
nie bujam w obłokach. Nie pozostaję mi nic innego, jak wyjść z tej skorupy
i stawić czoło tej oziębłej aurze.
Ostatnie ciepłe dni spędzone nad Wisłą. |