W niepogodę, czasami przychodzą deszczowe myśli i deszczowe sny. Dusza przestaje tworzyć, tylko kuli się i płacze. Cisza napawa lękiem, a wszelkie odgłosy tłumią ściany własnego mieszkania. Słowa grzęzną w próżni lub rozbiegają się po pokoju i chowają po kątach, choć usilnie próbujesz z nich ulepić coś spójnego,treściwego. Istna kakofonia słów.
W niepogodę, czasami w ogóle zapominasz języka,a i na nim nie poczujesz smaków; słonych,słodkich czy gorzkich. Mimowolnie, minuta po minucie rejestrujesz obrazy znajdujące się za oknem, choć pejzaż ten sam i ludzie ci sami,tak zwyczajni. Już wiesz,że musisz się temu poddać,bo jesteś, no właśnie, sam nie wiesz gdzie, może w połowie wiersza, który teraz czytasz, może w połowie obiadu, może musisz kogoś nagle spytać "przepraszam,co mówiłeś"?, bo tak naprawdę tkwisz w bezładzie, tam, gdzie nie dochodzą czyjeś myśli i słowa,w jakiejś nostalgicznej otchłani, ciemnej studni, w której nie ma okien na świat. Słyszysz tylko bicie własnego serca i wiesz już, że nigdzie nie uciekniesz, bo choćbyś pragnął przebiec przez las cały, wcześniej potknąłbyś się o próg mieszkania. Nogi najzwyczajniej w świecie odmówiłyby ci posłuszeństwa. I tak w nieładzie, przez kolejny wieczór sączysz, łyk po łyku herbatę, nie czując znów smaku ani zapachu cytrusów. Musisz się zmierzyć z sobą samym!